Popularne posty

wtorek, 27 grudnia 2011

POST GOŚCINNY- Serowa bomba atomowo-kaloryczna Piotrka Ślęzaka

Kiedy pierwszy raz w życiu jechałem na Mazury na łódki nie wiedziałem o tym, że danie, które tam poznam, będę robił przez kolejne lata dla siebie i znajomych. Danie, które w zamierzeniu miało być łatwe do zrobienia ze względu na warunki łódkowe, okazało się strzałem w dziesiątkę i do dziś gości w mojej- i nie tylko- kuchni. Same Mazury także okazały się miejscem bardzo fajnym, ale zagościłem tam jeszcze tylko dwa razy. Chyba nie połknąłem bakcyla pływania. 


Piotr Ślęzak- laureat trzeciego miejsca w konkursie stania na rękach na zajęciach capoeiry. Zawodowy podkręcacz kampanii i apetytów. Roztrzepany w sensie dosłownym, czyli element niezbędny w każdej przyzwoitej kuchni.

Makaron w sosie serowym

Porcja dla 4 osób (albo dla 3, jeżeli ja wśród nich jestem :D)
- 1 dorodna cebula
- 1 opakowanie makaronu do spaghetti              
- 2 serki topione Hochland (w prostokątnych sreberkach, może być o smaku śmietankowym, bądź ziołowym)
- 1 sos Fix Knorr Bolognese w proszku (może być też wersja ostrzejsza chili, co kto lubi)
- ser gouda/morski/jakikolwiek (Monika prosiła podać wagę, ale ja zawsze biorę 'na oko' więc nie podam :D)

Zaczynamy od makaronu. Na opakowaniu podane jest zazwyczaj 11 minut, ja jako rasowy rebel gotuję go 10 minut. W czasie gotowania dolewam trochę oleju, żeby się nie kleił. Pisząc to teraz właśnie zdałem sobie sprawę, że w gruncie rzeczy to bez sensu, ale o tym później :)
Jak makaron jest już w wodzie możemy zająć się przygotowaniem sosu. Dwie szklanki wody, Fix do środka i mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji. Przy okazji serki Hochland można położyć gdzieś na stole, żeby nie były prosto z lodówki. Następnie siekamy cebulę i wrzucamy na rozgrzaną patelnię. Czekamy aż się zeszkli i zalewamy przygotowanym wcześniej sosem. Nastawiamy patelnię na mały ogień. Czekając, aż zacznie bulgotać (fachowo to się chyba nazywa 'gotowanie') kroimy ser żółty w cienkie plasterki. Tutaj jest duża dowolność. Ja lubię go dużo, żeby sos ostatecznie był ciężki i wręcz zawiesisty.
Gdy nastąpi już bulgotanie wrzucamy pokrojone plasterki i czekamy aż się roztopią. Operację powtarzamy aż do uzyskania pożądanej gęstości. Bonusowo mogę powiedzieć, że jeżeli ser się trochę spali na spodzie patelni, to bardzo dobrze, świetnie smakuje ;) Ale to już wyższa szkoła jedzenia sera, więc na razie skupmy się na tym, żeby się nie przypalał. Przypalanie musi być kontrolowane.
W trakcie powyższych czynności makaron powinien być już gotowy, więc odcedzamy go i wrzucamy ponownie do garnka. Następnie zalewamy go wcześniej przygotowanym sosem serowym na bazie cebuli. Teraz jesteśmy w ostatniej fazie i potrzebna jest tu silna, męska ręka. Do owego makaronu wrzucamy serek topiony Hochland i mocno mieszamy czymś, aby rozprowadził się równomiernie. Ja polecam do tego ręce, które oczywiście wcześniej należy umyć. Ugniata się to wtedy jak ciasto (tak tylko zakładam, bo prawda jest taka, że ciasta nigdy nie robiłem) i gotowe :) Makaron można podawać. Jeśli się mu dobrze przyjrzycie to zauważycie pewnie, że się strasznie skleja. Dzięki temu nie trzeba używać łyżeczki, bo doskonale trzyma się widelca. I dlatego też nie warto dolewać oleju. I tak się będzie kleił. Potrawa jest mega ciężka, ale jednocześnie mega sycąca. Po całym dniu pływania po jeziorze, ryfowaniu żagli, pagajowaniu i wybieraniu szotów potrafiła naprawdę zaspokoić mnie gastronomicznie do końca dnia. Od biedy można podawać z czerwonym pół wytrawnym winem. Ja preferuję gorącą herbatę, bo po lampce czerwonego wina boli mnie głowa ;) 

Bon Appétit,
Ori

1 komentarz: