Popularne posty

niedziela, 21 marca 2010

Niedzielny obiad urodzinowy

Obiecywałam, obiecywałam i obiecywałam. W końcu wyrzuty sumienia osiągnęły swoje. Nie mam żadnych planów na wieczór, żadnych ważniejszych rzeczy do zrobienia, nikt nie przeszkadza, a w tle śpiewa tylko genialna Stacey Kent. Trzeba w końcu napisać tego posta urodzinowego (urodziny Oli przypadają na 27 dzień stycznia przyp. mon). Tak więc były urodziny, były świetne prezenty i odśpiewane przez wszystkich "All you need is Love" zamiast spodziewanego "Sto lat". Ten moment zapamiętam na zawsze.
Po urodzinach odbył się i niedzielny obiad. Z początku spontanicznie nieplanowany zamienił się w wielką operację logistyczną pod pseudonimem "Magenta", jako że właśnie ten odcień różu stał się kolorem przewodnim. W tymże kolorze były zaproszenia i olbrzymi bukiet tulipanów.
Menu zostało szczegółowo zaplanowane- 5 dań: przystawka, zupa, dwa dania główne oraz deser.
Miejsce obiadu- dom, można powiedzieć, pod Warszawą. Korzystając z nieobecności właścicieli mogłam rozwinąć skrzydła w dużej kuchni z piekarnikiem i zmieścić wszystkich przy dużym stole. Właścicielom bardzo dziękuję i słodkiej Filadelfii, która na czas obiadu przestała oddawać mocz non stop gdzie popadnie (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi).
Pracy było co niemiara więc należało zacząć już w sobotę, żeby ze wszystkim zdążyć na czas. Tutaj ogromne podziękowania dla Mon, bez której obiad w ogóle nie doszedłby do skutku.
A więc po kolei: Mon przyjechała już w sobotę w południe z pysznymi bezami potrzebnymi do tortu i z bukietem tulipanów. Zaczęłyśmy od ptysiów i kawy, i zachwytów nad psem. Potem, aby nabrać sił wybrałyśmy się na obiad do pobliskiej włoskiej knajpy. Jedzenie było pyszne, a porcje totalnie nas znokautowały- mam nadzieję, że o szczegółach opowie wkrótce Mon.
Po powrocie do domu z trudem zabrałyśmy się do dzieła. Po pierwsze otworzyłyśmy butelkę wina i włączyłyśmy Franka Sinatrę i Ellę Fitzgerald. Na pierwszy i ostatni ogień tego dnia, tudzież wieczoru, poszedł deser. Zaczęłyśmy od sernika według przepisu mojej mamy. Niestety nie mam zgody na jego publikację. Powiem tylko, że to klasyczny sernik, z piekarnika, bez żadnych biszkoptowych spodów, z polewą czekoladową z gorzkiej czekolady i masła (polewę przygotowałam i udekorowałam nią sernik dopiero rano). Potem zrobiłyśmy czarny tort, przepis też dostałam od mamy i też nie mogę go Wam zaprezentować choć akurat wydaje mi się, że nie jest to jej osobisty przepis tylko mojej babci. W każdym razie masę przygotowujemy przede wszystkim z 2 kostek masła i całego opakowania kakao (i to jest wersja na małą tortownicę). Możecie sobie wyobrazić jaki pyszny musiał wyjść dzięki zawartości masła. Na spód tortownicy kładziemy jeden andrut, następnie wylewamy niewielką ilość masy, na niej układamy bezy (najlepsze są takie klejące, ale mogą być też takie najzwyklejsze z cukierni, nie polecam takich gotowych blatów bezowych), potem kolejna warstwa masy, tak żeby przykryć bezy i potem znowu bezy i masa :) ilość warstw zależy od wielkości tortownicy i bez, i przed wszystkim od ilości masy. My miałyśmy przepis na małą tortownicę, ale tortownicę miałyśmy tylko dużą. Na szczęście wyszło nieźle, powiedziałabym nawet, że wyszło super, ale podobno kucharz nie powinien się chwalić. Z wierzchu tort został udekorowany, oczywiście, bezami.
Zmęczone poszłyśmy spać.
Rano zerwałam się z łóżka szykować polewę na sernik. Potem zaczęłam przygotowywać zupę:

Krem pomidorowy z ostrą nutką (na 12 osób)

Duża cebula
4 ząbki czosnku
Oliwa z oliwek
3 duże puszki całych pomidorów
0,5l opakowanie gęstego soku pomidorowego z chili
Bulion
Sól, pieprz, bazylia, gałka muszkatołowa
Gęsta śmietana lub jogurt naturalny oraz liście świeżej bazylii do dekoracji

W największym garnku rozgrzewamy oliwę, wrzucamy pokrojoną cebulę i czosnek. Szklimy i dodajemy pokrojone pomidory z puszki razem z sokiem w którym sobie pływały (nie musimy dokładnie kroić wszystkich składników, i tak zupa zostanie na końcu zmiksowana). Przez chwilę to wszystko dusimy, dodajemy sok z chili oraz bulion "na oko" ja miałam ok. 4 litrów zupy. Gotujemy wszystko do miękkości przyprawiamy solą, pieprzem i bazylią. Na koniec dokładnie miksujemy i dodajemy szczyptę gałki muszkatołowej. Jeśli chodzi o ostrość, jeśli wolimy pikantniejsze rzeczy można jeszcze dodać ostrej papryki, ale jeśli nie jesteśmy pewni czy wszyscy goście lubią pikantną kuchnię to lepiej nie przesadzać. Zupę podajemy w filiżankach do barszczu z jogurtowym kleksem i listkiem bazylii. Na stole dla chętnych ptysie lub grzanki.


W końcu przyszła zaspana Mon z pretensjami czemu jej nie obudziłam. Zabrałyśmy się do drugiego dania głównego:


Spanakopita

Ciasto francuskie
Mrożony szpinak
Cebula
Czosnek
Feta,
Suszone pomidory (niekoniecznie)
Oliwa z oliwek
Pieprz, gałka muszkatołowa

Na patelni rozgrzewamy oliwę, dodajemy posiekana cebulę. Do zeszklonej dodajemy szpinak (najlepiej jeśli wyciągniemy go wcześniej, wtedy możemy odlać z niego od razu niepotrzebną wodę, jeśli wrzucimy go całkiem zamrożonego musimy poczekać aż woda całkowicie wyparuje). Czekamy więc dopóki szpinak straci wodę i dodajemy pokrojoną w kostkę fetę, trochę mieszamy ale nie za bardzo, także żeby trochę całych kawałków fety zostało. Dodajemy pokrojone w paski suszone pomidory i dużo zmiażdżonego czosnku. Doprawiamy jeszcze do smaku wedle uznania.
Na blasze posmarowanej oliwą układamy warstwę ciasta francuskiego, dziurawimy kilka razy widelcem. Wykładamy szpinak, rozprowadzamy równo na całej powierzchni ciasta i całość przykrywamy drugą warstwą ciasta. Dziurawimy widelcem kilka razu i smarujemy cienko białkiem, które zostało nam z sernika. Wkładamy na jakieś 20-30 minut do piekarnika (aż się zrumieni). Jeśli pieczemy spanakopitę w szklanym naczyniu, takim np. jak na tartę to warto wcześniej spodnią warstwę ciasta podpiec.
Ja podałam spanakopitę z sałatą z sosem winegret i żurawiną, ale można ją zjeść też samą, albo z innymi dodatkami.


Na 2,5 godziny przed przyjściem gości zaczęłyśmy przygotowywać pierwsze danie główne:

Kurczak z sosie z sera pleśniowego:

Filety z kurczaka
Ser pleśniowy
Oliwa z oliwek

Naczynie żaroodporne smarujemy oliwą i układamy w nim pokrojone w mniej więcej równe części kawałki kurczaka (pojedynczy filet to 4 kawałki). Całość przykrywamy kawałkami sera pleśniowego (takiego niebieskiego). Wkładamy do piekarnika na 180 stopni, góra/dół. 2 kg kurczaka to 2 godziny pieczenia. Tego nie możemy podgrzać, więc wkładamy na tyle czasu ile będzie się piekło przed podaniem.
Podajemy np. z kuleczkami ziemniaczanymi (kiedy wyjmiemy kurczaka z piekarnika wkładamy na 20 minut blachę z kuleczkami lub frytkami, mięso przez ten czas na pewno nie wystygnie) i sałatą z winegretem, żurawina też nieźle pasuje. I oczywiście czerwone wytrawne wino.


Była więc 12:00, podanie mięsa oszacowałyśmy na 14:30. Przyszedł więc czas na przygotowanie stołu, szkła, oraz siebie. W międzyczasie jeszcze szybkie zakupy napojowo alkoholowe w najbliższym sklepie. Na sam koniec zostało przygotowanie przystawki:

Sałatka Monte Carlo:

Rukola, lub mieszanka sałat
Szynka parmeńska lub inna
Puszka kukurydzy
Pomidorki koktailowe
Kiwi pokrojone w cienkie plasterki
Gruszka pokrojona w cienkie plasterki
Pestki z granatu (to nasz własny pomysł)

Sos: sok grejpfrutowy ale ze świeżego grejpfruta jest 1000 razy lepszy, czosnek, cukier, oliwa sol pieprz

Według przepisu sałatkę układa się na olbrzymim talerzu: na spód sałata, potem ładnie na niej układamy resztę składników posypujemy delikatnie kukurydzą i pestkami granatu, i polewamy sosem. My przygotowałyśmy takie mini wersje sałatki, każdy dostał swoją porcję na talerzyku. Do tego fajnie pasuje wino różowe.


Na koniec zostały podane desery, kawa, herbata. Eh.. było fajnie. Bardzo dziękuję Wam za przybycie, zawsze miło spędzam z Wami czas.

Bon Appétit,
Ola

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz